Tuesday, December 13, 2005

San Salwador. Miasto pulsujace od brudu i goraca


Chicken busem pomykamy w strone stolicy - San Salvador. Wysiadamy na przedmiesciach w Santa Tekli, bo tam tez oczekuje na nas kolejny host. Santa Tekla wyglada porzadnie i spokojnie, tylko na ulicach sporo policji i wojska z bronia. Drutow kolczastych na domach rowniez nie brakuje.
Odnajdujemy predko dom hosta... jest to wlasciwie sklep spozywczy, ktorego drzwi otwiera nam mila starsza pani, zeby wprowadzic nas dalej do mieszkania. Co za raj! Mieszkanie ze sklepem! Do tego wcale nie musimy w nim kupowac... bo mila pani juz niesie odpowiednie produkty do kuchni, juz podpala gaz i wyjmuje patelnie... i za chwile zajadamy sie pysznymi tortillami ze slonym salwadorskim serem. Host [syn] jest w pracy.
Wychodzimy na miasto, majac w glowie liczne ostrzezenia pani, ze jest baaardzo niebezpiecznie i necessitamos que tener MUCHO quidado [czyli musimy bardzo uwazac!]. Dobrze, nie pierwszy raz slyszymy te slowa...
Do San Salwador wjezdza sie troche jak do jakiejs duzej, nowoczesnej metropolii. Jedziesz bardzo ladna droga, tylko jak spojrzysz czasem na boki, to w oddali widac sklecone jeden przy drugim slamsowate domki, wspinajace sie az na wzgorza. Salwador jest najbardiej zageszczonym krajem w Ameryce Centralnej. Ma az 6 milionow mieszkancow a malutki jest jak Belize.
Dzien spedzamy lazac po centrum. To miasto wrecz pulsuje od goraca, halasu i brudu. My pulsujemy razem z nim, az do wycienczenia. Po kilku godzinach jestesmy brudni i zmeczeni. Nagle z chlodnej Gwatemali przerzucilismy sie w klimat goracy i duszny, doslownie sie z nas leje. Wszedzie na ulicach smieci. Cale centrum opanowane jest przez bazar, ciagnacy sie w nieskonczonosc kilkoma glownymi ulicami. Obrzydliwe budy oblepiaja budynki Teatru Narodowego i Palacio Nacional. Przekupy i walajace sie smieci rozlewaja sie az po bramy katedry i innych kosciolow. Czasem nie mozemy znalezc wejscia do jakiegos budynku, bo wszystko obstawione zostalo przez stragany. Smierdzi. Do tego dochodzi ryk muzyki - w co drugiej budzie sprzedaja CD - i ludzkich glosow, brzmiacych czasem zupelnie nieludzko... UN DOLAR, UNDOOLAR, UUUUUNDOOOOOOOOOOOOLAAAAAAAR!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Za dolara mozesz tu kupic chyba wszystko.
Ludzie sa dziwni. Niektorzy zachowuja sie jak nienormalni, spotykamy jakies dziwne zgromadzenia, podejrzane grupki.
Poza tym widoki znane z Guatemala City. Druty kolczaste i wszechobecni ludzie z bronia.
Turystow zero. Jestesmy chyba jedyni. Po wylegitymowaniu i odczekaniu godziny udaje nam sie wejsc do Palacio Nacional. Niebrzydki. Odwiedzamy tez plac na ktorym wznosi sie figura Chrystusa Zbawiciela, w tle wulkan. I to tyle jesli chodzi o atrakcje miasta...
Przyczepia sie do nas policjant ze robimy zdjecia na ulicy, bo ochrania on jakis prywatny budynek, ktorego wlasciciele sobie nie zycza zeby go fotografowac...
Miasto paranoiczne i meczace. Wracamy na przedmiescia.
Wieczorem przychodzi nasz host, ktory zabiera nas na przejazdzke do... centrow handlowych. Olbrzymich i eleganckich. Zupelnie niczym w Polsce. [Dziwne, ale w takich miejscach najbardziej odczuwam tesknote za naszym krajem...]Chce nam chyba pokazac Salwador z troche lepszej strony. Pozniej zabiera nas na pupuse - potrawe tora istnieje podobno TYLKO w Salwadorze. Sa to takie male placki przekladane serem, fasola, moze jeszcze czyms. Naprawde bardzo dobre.
Opowiada troche o zyciu w Salwadorze i o stosunkach ze swoim duzym sasiadem. Mowi ze prawie nie jezdzi do Hondurasu, bo z salwadoska rejestracja moglby miec problemy. Nastepnego dnia wyjezdzamy w strone granicy z Hondurasem, chcemy spedzic dzien w Perquin.
San Salwador to miasto brzydkie, ale napewno ciekawe, wiec chyba warto bylo je odwiedzic.


Autor: Ola

No comments: