Tuesday, December 06, 2005

Chichi - magia targu i indianskich rytualow


Z Antigua jedziemy do Chichicastenango - miasta slynacego ze swoich czwartkowych i niedzielnych targow. Warto na marginesie wspomniec o systemie komunikacji publicznej w Gwatemali. Genialnie zorganizowane sa tu polaczenia autobusowe. Chicken busy obsluguja dwie osoby - kierowca i naganiacz. Ten drugi pelni bardzo wazna funkcje. Wisi w drzwiach autobusu ryczac na caly glos nazwe miejsca do ktorego pojazd jedzie. Wystarczy ze wysiadamy z jednego autobusu zaraz podjezdza nasteny, z ktorego juz wyskakuje zwinny naganiacz, pyta sie dokad jedziemy, po czym wspina sie na dach po drabince, zeby umiescic tam nasze bagaze. Jedno laczy autobusy polskie i gwatemalskie - cena za bilet. Jest dosyc zblizona (gwatemalskie sa troszke tansze). Na tym podobienstwa sie koncza... Kazdy kto podrozowal w Polsce srodkami komunikacji publicznej zna doskonale atmosfere panujaca w autobusie jadacym przez miasto w godzinach szczytu - pelnego poddenerwowanych przepychajacych sie ludzi. W autobusach takich nawet aniol traci cierpliwosc, do akcji wkraczaja lokcie i inne czesci ciala, a okrzyki w stylu - gdzie Pani sie tu pcha z ta torba! - sa na porzadku dziennym i nikogo nie dziwia. W Gwatemali autobusy sa zatloczone 2 razy bardziej. Na niewielkich siedzeniach siedza po 3, 4 czasem 5 osob. Ludzie przemieszczaja sie wzdluz calego korytarza. Naganiacz sprzedaje bilety. Wszedzie pelno pakunkow, toreb. Do tego sa tylko jedne drzwi - nimi co chwila ktos wchodzi i wychodzi. Mimo to panuje tu calkowity spokoj. Nikt sie na nikogo nie wydziera, nie przepycha. Podrozowanie gwatemalskim autobusem nawet tym najbardziej zatloczony m to naprawde przyjemnosc. Gwatemalczycy wydaja sie niebiansko spokojnymi ludzmi.
Takim wlasnie autobusem dojezdzamy do Chichi. Jest to najbardziej magiczne miasto jakie widzialam w swoim zyciu! Marcin dochodzi do takiego samego wniosku. Mimo ze jest tu wielu turystow, nie zabija to zupelnie egzotyki Chichi. Chichi w niedziele to przede wszystkim olbrzymi targ - ze wszystkim - od jedzenia poprzez ubrabnia i tkaniny az po rzemioslo. Szkoda ze nie mozemy specjalnie nic kupic, bo tyle tu pieknych rzeczy...
Z jednej strony straganow znajduje sie przepiekny bialy kosciol (16 wieczny) do ktorego prowadza schody, cale oblezone przez indianskich sprzedawcow, pograzone w dymie z umieszczonego tam paleniska. Tuz przy drzwiach Indianie rozpylajacy dym z puszek ze specjalnym balsamem. W srodku w przejsciu prowadzacym do oltarza tysiace swieczek. Mali tubylcy zapalaja ciagle nowe swieczki szepczac w swoim jezyku jakies modlitwy (dla nas brzmi to jak mantra). Oltarze sa prawie czarne. Biegaja indianskie dzieci, slychac odglosy bebnow, ktos na kolanach chodzi w kolko do tibernakulum i z powrotem. Nigdy w zyciu nie bylismy w tak magicznym kosciele!
Zwiedzamy jeszcze cmentarz pelen kolorowych grobow (maluja je glownie w pastelowych kolorach, wyglada to niesamowicie). Jestesmy swiadkami odprawianego tam przez Indian rytualu. Pozniej dowiadujemy sie, ze mimo ze Majowie przyjeli katolicyzm, zachowali wiele swoich tradycji i zwyczajow, jak na przyklad rozpylanie ognia, czy palenie swieczek w podziece Bogu. Ta chrzescijansko indianska mieszanka daje niesamowity efekt.

No comments: