Saturday, December 10, 2005

Guatemala... na pewno nie po raz ostatni


Znowu ruszamy! Wczesniej ruszlismy prawie codziennie, wiec nie bylo w tym nic nadzwyczajnego, teraz nie jest to takie latwe, po tygodniu siedzenia w jednym miejscu. Chcemy dojechac autobusem prawie pod Ciudad Guatemala, tam wysiasc na stacji i probowac zlapac stopa w strone Salwadoru.
Wyjezdzamy wiec z Gwatemali - kraju ktorego do tej pory balismy sie najbardziej. Znajomy Kolumbijczyk smial sie ze mnie ze nie chce przyjechac go odwiedzic, bo jest to zbyt niebezpieczne, a wjezdzam do TAAAKIEGO kraju jak Gwatemala... Coz jak do tej pory jedyna proba napadu na naszej drodze przydarzyla sie na Kubie, kraju niby najbezpieczniejszym... Swiadczy to tylko o jednym - nie ma zadnej zasady, zadnych pewnikow. Trzeba poprostu uwazac wszedzie, ale nie mozna panikowac. Warto czytac ostrzezenia zawarte w przewodnikach Lonely Planet, ale nie mozna sie nimi zachlystywac, bo strach wywolany po tej lekturze bywa paralizujacy.
Jedno jest pewne: NAPRAWDE WARTO JECHAC DO GWATEMALI! To kraj przepiekny i tak bardzo egzotyczny. Nawet bieda, byc moze ze przez indianski charakter wiosek, ma tu swoj urok. Gwatemalczycy wydaja sie ludzmi w wiekszosci bardzo pogodnymi, zyczliwymim, spokojnymi. Widac ze rzad gwatemalski robi tez wszystko zeby zapewnic bezpieczenstwo turystom. We wszystkich miejscach moglismy liczyc na zyczliwosc policji, tworzy sie rowniez cos takiego jak policja turystyczna, przeznaczona do ochraniania i eskortowania turystow. System transportu publicznego dziala genialnie (jak zreszta we wszystkich tych krajach Aneryki Srodkowej).
Gwatemala oferuje do zobaczenia najpiekniejsze jakie mozna sobie wyobrazic ruiny, przecudne miasteczka, egzotyczne targi, gory i jeziora, no i przede wszystkinm kolorowych Indian.
Szkoda tylko ze mimo rozwijajacej sie turystyki jest to nadal kraj tak biedny... Powstaja jednak na przyklad szkoly hiszpanskiego jak nasza Arco Iris i tysiace innych, ktore sciagaja tlumy turystow, co jest jak najlepsza wrozba na przyszlosc.

Wolnorynkowa zagadka... Co zrobic jezeli wiekszosc ziemi w panstwie nalezy do 22 rodzin - potomkow konkwistadorow, ktorzy 500 lat temu w brutalny sposob ja zagarneli, mordujac Indian. Czy rzeczywiscie ona do nich nalezy? Jak rozwiazac ten problem zeby nie naruszyc praw wlasnosci? I czy sprawiedliwszy podzial ziemi w istocie cos zmieni? Czy Indianie sa w stanie wziac sprawy w swoje rece i rowniez wspolrzadzic panstwem? Zadawalismy sobie te pytania siedzac w bardze w San Pedro, prowadzonym przez Francuzow. Acha, i dlaczego wszystkie te bary dla turystow stworzyli obcokrajowcy...

Wysiedlismy na stacji 40 km od stolicy ale lapanie stopa szlo ciezko, Udalo nam sie zaledwie wyjechac troche poza Ciudad Guatemala i to do tego w troche innym kierunku niz chcielismy. W koncu autobusami dotarlismy do granicy z Salwadorem. Ostatni regiomn przez jaki przejezdzalismy byl juz calkiem nizinny i zupelnie nie turystyczny. Nie mozna tu tez ylo dostrzec wielu indianskich twarzy. Widzielismy miasta brudne i nijakie. Ale nie przycmily one piekna tego kraju, ktore na zawsze pozostanie w naszej pamieci...


Autor: Ola

No comments: