Sunday, November 27, 2005

Teraz w koncu sie zacznie...


Przewdonik Lonely Planet po Ameryce Centralnej (nie) bezpieczenstwu w Gwatemali poswieca caly rozdzial. Autorzy wyliczaja ilu w ostatnim roku bylo zabitych, ilu z nich padlo ofiara napasci z bronia, no i w koncu ze wielu z nich to byli turysci... Nasz strach spotegowany jest jeszcze przez opowiesci spotkanych dotychczas podroznikow - wielu wypowiada sie o Gwatemali jako kraju wyjatkowo groznym, czesc odczula to bolesnie na wlasnej skorze. Zblizajac sie chicken busem do granicy myslimy sobie: Noooo, to teraz w koncu sie zacznie... (swoja droga myslelismy sobie tak juz dwukrotnie - jak`przelatywalismy z Kuby do Meksyku, a pozniej wjezdzajac do Belize :-).
W autobusie poznalismy dwojke Polakow, mieszkajacych w Kanadzie - Andrzeja i Anie. Byli na 2 tygodniowych wakacjach, ale zachowywali sie raczej jak podroznicy wyruszajacy w paromiesieczna podroz - swietnie przygotowani, z namyslem wydajacy kazdy grosz. W Kanadzie maja dwojke dzieci. Osoba, ktora w tej historii pojawi sie wkrotce spyta ich potem: ¨Wasze corki tez podrozuja ciezarowkami?¨ ¨Nie. Ogladaja telewizje i chodza na dyskoteki¨. Andrzej i Anuszka byli troche jak wyrwani z polskiego schroniska w Tatrach (zreszta swego czasu wspinali sie po naszych polskich gorach). Tylko ze zamiast pomidorowki przyszlo im teraz wcinac ryz z fasola, a zamiast na Kasprowy wspinac sie mieli wkrotce na pradawne ruiny Majow. Los chcial, ze w naszym towarzystwie...
Przekroczylismy na piechote granice i wkroczylismy do Gwatemali. Stamtad wsiedlismy w autobus do El Cruze - miejscowosci z ktorej mielismy ruszyc dalej do Tikalu - slynnych ruin Majow. Ostatni odcinek trasy pokonalismy w ciezarowce wiozacej cysterne z woda. Pierwszy stop w Gwatemali i to jak fantastyczny! Kierowcy zawiezli nas do samych ruin, a po drodze zaliczylismy jeszcze postoj nad przepieknym jeziorem, z ktorego nabierali wode. Ania i Marcin sie wykompali. Ja wlazlam po kolana do wody, zeby zrobic zdjecia pioracym ubrania Indiankom. Gwatemalczycy to przemili ludzie. Indianki milo z nami rozmawialy, pozwalaly sie fotografowac (w przeciwienstwie do Indian w Chiapas), dzieci radosnie sie z nami bawily. Sceneria niczym z bajki - jezioro otoczone gorami, Indianie, konie i nasza ciezarowka.
No i wkoncu... Tikal! Nasi nowi znajomi wypozyczaja hamaki, my rozbijamy namiot. Ruiny Tikal robia wrazenie przede wszystkim swoim dzikim otoczeniem - znajduja sie bowiem w najprawdziwszej dzungli, otoczka tego wszystkiego jest juz niestety bardzo turystyczna - pare ekskluzywnych hoteli z drogimi knajpami.
Zasypiamy przy akompaniamencie ryczacych malp, zeby juz o 5 rano wstac. Chcemy zobaczyc ruiny w swietle wschodzacego slonca. Niestety nam sie to nie udaje - mozna tam wejsc dopiero o godzinie 6 - inaczej trzeba doplacic. Ale i tak jest cudownie! O 6 rano nie ma jeszcze zadnych turystow. Czujemy sie jak prawdziwi odkrywcy pradawnych budowli Majow! Zwiedzamy Tikal przez pare godzin, wspinajac sie na co ciekawsze budowle. Widok z piramid i swiatyn jest naprawde imponujacy! Dzungla i budowle Majow otoczone chmurami!
Jak na prawdziwych odkrywcow przystalo dokonujemy kolejnego waznego odkrycia ;-). Takiego mianowicie ze do gwatemalskiej dzungli dotarl oprocz nas jeszcze jeden Polak... Katka!
Wsiadamy w busa i jedziemy do Flores - malego miasteczka polozonego na jeziorze Peten Itza.


Autor: Ola

No comments: