Thursday, November 24, 2005

Dzien w belizjanskiej metrpopolii


Nastepnego dnia byczymy sie do poludnia - jemy, ja ogladam telewizje (z radoscia stwierdzam ze rozumiem prawie w 100% dialogi telenoweli latynoamerykanskich ;-), Marcin siedzi na kompie.
Pozniej przychodzi nasz aniol Ruben z pracy, razem z 16 letnim Gwatemalczykiem Joshua. Jemy i jedziemy zwiedzac. Najpierw odwiedzamy polozone jakies 40 km od Belize City ruiny Altun- Ha - male, ale naprawde ladne. Pozniej jedziemy do miasta. Kiedy przejezdzamy ulicami Belize Joshua komentuje z ironicznym usmiechem to co widzimy za oknem: Nooo, wjezdzamy do prawdziwej metropolii! po prawej - dyskoteka - jedna z dwoch w tym miescie, tutaj jedyny teatr w belize city, tutaj jedno jedyne kino... itd. itd.
Belize City nie jest rzeczywiscie szczegolnie pieknym miastem, ale na pewno wartym zobaczenia, innym niz wszystkie do tej pory widziane przez nas w Ameryce Lacinskiej.
Zwiedzanie z nimi jest dosyc zabawne, bo co chwila wsiadamy do samochodu, zeby przejechac kolejne 500 metrow (Rubena obciera but :-), w koncu zatrzymujemy sie w co ladniejszych miejscach zeby zrobic sobie zdjecie - zawsze takie samo - 3 osoby objete z promiennymi usmiechami na twarzy, tlo zdjecia malo istotne.
Widzimy duzo drewnianych kolonialnych domow na wysokich nogach (zabezpieczenie przed zalaniem woda), czarnych Belizjanczykow - wielu w stylu rasta, wielu wyrwanych troche jak z amerykanskiego teledysku hiphopowego. Tylko koszulki z 50 cents troche bardziej wytarte, czapki z daszkiem wyblakle i zniszczone.
Duzo sklepow jest prowadzonych przez Chinczykow. Mowi sie ze w tym kraju tylko Chinczycy pracuja...
Ceny sa wysokie, Belize bowiem prawie wszystko sprowadza z zagranicy.
Miasto poznajemy srednio, bo Ruben i Joshua w wiekszosc ulic boja sie wchodzic - mowia ze jest niebezpiecznie.
Ruben zabiera nas na kolacje do restauracji nad morzem, pozniej czeka nas jeszcze mily wieczor u niego w domu ze znajomymi z Kolumbii, Puerto Rico i Wenezueli. Naprawde fajny dzien.

Autor: Ola

No comments: