Wednesday, November 23, 2005

Belize wita nas cieplo!


Do Belize dojechalismy stopem tak szybko, ze nawet nie zdazylismy wydac resztek peso meksykanskich. Balismy sie troche przy przekraczaniu granicy, ze jednak jak to jest oficjalnie podane przez polski MSZ potrzebujemy wizy do Belize. Wyjsciem awaryjbym mialo byc blaganie o wize tranzytowa na 2dni. Spotkala nas mila niespodzianka. Informacje podane przez MSZ okazaly sie bzdurne. Belizjanski oficer imigracyjny usmiechnal sie do nas tylko i bez zadnego problemu wbil nam pieczatke wjazdowa na 30 dni.
Z granicy natychmiast udalo nam sie zlapac stopa - pierwszego belizjanskiego pickupa! Niestety przewiozl nas tylko pare mil i wysiedlismy w miejscu gdzie utknelismy na dobre. Taksowkarz za darmo podwiozl nas tylko do polozonej nieopodal miejscowosci. Tam po bezowocnym parogodzinnym staniu przy drodze wsiedlismy w autobus jadacy do Belize City (3,5$ od lebka). Byl to tak zwany chicken bus - czyli zolty amerykanski autobus szkolny wyslany na emeryture ze stanow tutaj. Taki jakich setki sa na Kubie, czy w Gwatemali (o czym przekonamy sie pozniej).
Zanim wsiedlismy do autobusu, zadzwonilismy jeszcze do naszego hosta, ze przyjezdzamy juz dzisiaj. Marcin troche sie przestraszyl, bo host mial glos, jak to okreslil kogos ´´albo zacpanego, albo baaaardzo zaspanego´´. Odezwaly sie w naszej glowie od razu banalne stereotypy: Belize. Murzyn. Kultura rasta. Itd, itd. Troche tym rozbawieni, troche poddenerwowani jechalismy dalej.
Juz w autobusie byl fajny klimat. Siedzielismy kolo belizjanskich Murzynow pracujacych w kasynie przy granicy. Super milo z nami gadali. Po... angielsku. Nowy kraj i zupelnie nowy swiat. W Belize jezykiem oficjalnym jest angielski. Oficjalnym. Tak naprawde okolo 40% mowi po hiszpansku (glownie na Polnocy), a pozostala zdecydowana wiekszosc -po kreolsku. Kreolski to tak naprawde cos wiecej niz tylko dialekt angielskiego, to zupelnie inny jezyk, niemozliwy do zrozumienia przez postronnych. To dziwna mieszanka pozjadanych, poucinanych angielskich slow, hiszpanskiego i belizjanskich neologizmow. Jezyk ten dzieli Belize na dwie rasy i dwa swiaty. Swiat hispanoli - zazwyczaj sytuowanych lepiej i Murzynow - zajmujacych z reguly nizsze pozycje spoleczne. Kontakty miedzy tymi grupami sa raczej niewielkie. Hiszpanskojezyczni mieszkancy Belize ktorych poznalismy raczej wyrazali sie o ´´tamtych´´ z pogarda. Sa jeszcze inne grupy - hiszpanskojezyczni Majowie, czesciowo potomkowie uciekinierow z Jukatanu oraz Indianie poslugujacy sie swoim wlasnym jezykiem.
W koncu dojechalismy do Ladyville - miasteczka pod Belize City, gdzie mieszkal nasz host. Byla juz ciemna noc i balismy sie bardzo gdzie wyladujemy. Marcin nerwowo zaciskal juz rece na maczecie ;-) Okazalo sie ze nasz host mieszka na swietnym osiedlu, pelnym duzych, bogatych domow z ogrodem.
Odnalezlismy dosyc szybko jego dom. Po polgodzinnym oczekiwaniu zobaczylismy go jak podjezdza srebrna toyota corolla. ´´Przepraszam, ze musieliscie tak dlugo czekac, ale pojechalem kupic cos na kolacje, bo sam nie lubie gotowac´´. Ruben przywital nas cieplym usmiechem i wlasnie tymi slowamii. Trafilismy do domu bardoz milego, goscinnego i naprawde dobrego czlowieka. Swietna kolacje, ktora nas przywital od razu poprawila nam humory. W jego domu wszystko bylo czysciutkie i na swoim miejscu. Do naszej dyspozycji mielismy 2 pokoje. Ruben zna hiszpanski bo to jego ojczysty jezyk, gdyz pochodzi z Hondurasu ale swietnie wlada takze angielskim jak prawie kazdy obywatel Belize i takze niemieckim poniewaz spedzil rok w Republice Federalnej. Wieczor uplynal nam na milej rozmowie. Ruben zaoferowal nam ze nastepnego dnia pokaze nam Balize City i ruiny Altun-Ha. Zasypamy spokojnie w czysciutkiej poscieli:))

No comments: